Strona:Zweig - Amok.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cierpieć biedna, jest taka przecież dumna... Poszedłem do mego adwokata, napisał do konsulatu i posłał pieniądze... żeby wróciła... ale w taki sposób, żeby ona nie dowiedziała się, kto je przysyła... Dostałem telegram, że wszystko się udało... wiedziałem, jakim okrętem przyjedzie... i czekałem w Amsterdamie... O trzy dni przybyłem za wcześnie... paliłem się z niecierpliwości... nareszcie zobaczyłem na horyzoncie dym z okrętu, i tak byłem szczęśliwy, i myślałem, że nie potrafię się go doczekać, aż wkońcu zbliżył się i przybył do portu, pomału, pomału, a potem pasażerowie szli przez pomost, a wkońcu ona... Nie poznałem jej odrazu, była inna... uróżowana... i już taka, taka, jak ją pan widział dziś... a kiedy zobaczyła mnie czekającego, zbladła. Dwóch marynarzy musiało ją wesprzeć, bo byłaby spadła z trapu... A skoro tylko zeszła na ląd, przystąpiłem do niej... nie mówiłem nic, gardło miałem jak wyschnięte... I ona także nic nie mówiła, nie patrzyła na mnie... Tragarz niósł jej pakunki przed nami, a my szliśmy za nim w milczeniu... ach, wielmożny panie, jak ona to powiedziała... serce mi się ścisnęło, tak beznadziejnie smutno brzmiał jej głos:
— Czy jeszcze chcesz, żebym wróciła do ciebie?... Jeszcze i teraz?...

Wziąłem ją za rękę... drżała, ale nic nie powiedziała. Ale czułem, że już wszystko dobrze... Ach, panie, jaki ja byłem szczęśliwy! Tańczyłem wokoło niej, jak dziecko, kiedy ją miałem u siebie w pokoju, upadłem jej do nóg... mówiłem jakieś głupstwa... bo śmiała się przez łzy i pieściła mnie...

271