Strona:Zweig - Amok.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cały mój majątek, prosiłem ją, żeby nim zarządzała, bo wtedy wiedziałem już... że nie mogę żyć bez niej... Kocham jej każdy włos, jej usta, jej ciało wszystko, wszystko... i tylko ja sam jestem winien, że upadła tak nisko, tylko ja... Zbladła, jak śmierć, kiedy wszedłem nagle, przekupiłem jej gospodynię, stręczycielkę, złą, podłą kobietę... była... była blada jak ściana... wysłuchała mnie... Zdaje mi się, że była prawie szczęśliwa, że mnie widzi... Ale kiedy zacząłem mówić o pieniądzach... a mówiłem tylko dlatego, żeby jej dowieść, że mi nic na nich nie zależy... wtedy splunęła z pogardą... a potem... ponieważ ciągle jeszcze nie chciałem odejść... zawołała swego kochanka i wyśmieli mnie obydwoje... Ale ja, wielmożny panie, wracałem do niej zawsze, dzień w dzień. Ludzie w domu opowiadali mi wszystko, wiedziałem, że ją ten hultaj opuścił, że była w nędzy i poszedłem jeszcze raz do niej... jeszcze raz, wielmożny panie, ale ona odepchnąła mnie i podarła banknoty, które położyłem jej na stole ukradkiem, a kiedy potem przyszedłem znowu, już jej nie zastałem... Czego ja nie robiłem, wielmożny panie, żeby ją odszukać! Przez cały rok, przysięgam panu, ciągle szukałem jej, opłaciłem detektywów... aż wkońcu dowiedziałem się, że jest aż w Argentynie... w takim domu...
Zawahał się przez chwilę. Ostatnie słowo było już tylko charczeniem. I zaczął znowu o kilka tonów niższym głosem:

— Przeląkłem się bardzo... z początku. Ale potem pomyślałem sobie, że to ja sam ją tam wtrąciłem... i myślałem nad tem, jak bardzo musi tam

270