Strona:Zweig - Amok.pdf/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzcie, jak on drży o swoje słodkie, kochane fenigi! Nie umiesz prędzej, czekaj! — wyśmiewała go i postąpiła o krok.
Drgnął, a ona, widząc jego przestrach, powiedziała, wzruszając ramionami:
— Nie zabieram ci nic, pluję na twoje pieniądze. Wiem, że liczysz twoje fenigi i nie wolno ani jednemu bez pozwolenia wydostać się na świat. Ale — i tu uderzyła go parę razy w pierś — cóż dopiero te papierki, które tu masz zaszyte, żeby ci tylko tych skarbów nikt nie ukradł!
I tak jak chory na serce w napadzie chwyta się gwałtownie za piersi, tak jego blada, drżąca ręka chwyciła z surdut, szukając palcami ukrytego gniazda, aż opadła uspokojona.
— Sknera! — plunęła mu w oczy dziewczyna.
Ale naraz policzki mężczyzny zapłonęły, rzucił szybkim ruchem woreczek z pieniądzmi drugiej dziewczynie, która najpierw krzyknęła ze strachu, potem się zaśmiała, przebiegł szybko obok niej ku drzwiom, jakby uciekając z palącego się domu.
Przez chwilę stała jeszcze wyprostowana, błyskając oczyma z wściekłości. Potem obwisły jej znowu powieki, a zmęczenie zgięło jej ciało. Zrobiła się w jednej chwili stara, zmęczona. Jakieś nieokreślone uczucie przytłumiło jej spojrzenie. Jak pijana, która wraca do przytomności, stała przedemną widocznie przybita, pełna wstydu.

— Na ulicy będzie wyrzekał i żałował swoich pieniędzy!... Może pobiegnie do policji i powie, żeśmy go okradli a jutro znowu tu będzie. Ale mnie nie dostanie. Wszyscy, tylko nie on!

264