Strona:Zweig - Amok.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadaj sobie znowu tam, i nie przeszkadzaj nam!
Uczułem znowu niechęć nie do opisania do jej wrzaskliwego głosu i żal nad męczarnią tego człowieka. Poco, naco był mi ów zadymiony, podejrzany lokal, owa wstrętna dziewczyna, ów idjota, owa dusząca atmosfera dymu, piwa i złych perfum!

Uczułem pragnienie świeżego powietrza. Przysunąłem jej pieniądze, wstałem i odwróciłem się energicznie. Ale nie dała mi odejść. Nie chciałem brać udziału dalej w tej tragedji poniżania człowieka i dałem wyraźnie do poznania przez zdecydowane zachowanie się wobec dziewczyny, jak mało mnie ona pociąga zmysłowo. Teraz jej wzrok zadrgał gniewnie, głęboka zmarszczka ukazała się wokoło jej ust, ale miała się na baczności, żeby czegoś nie powiedzieć, i zwróciła się szybkim ruchem nieukrywanego wstrętu do niego, który, spodziewając się z jej strony czegoś najgorszego, spiesznie, jakby popędzany jej groźbą, sięgnął do kieszeni i drżącemi palcami wyciągnął woreczek z pieniędzmy. Widocznie bał się teraz pozostać z nią sam na sam i w pośpiechu nie mógł rozplątać węzełka przy woreczku — był to woreczek robiony na drutach, ozdobiony szklanemi perełkami, woreczek, jakie u nas noszą chłopi. Bez trudu można było odgadnąć, że człowiek ten nie był przyzwyczajony do szybkiego wydawania pieniędzy, inaczej, niż naprzykład marynarze, którzy jednym ruchem ręki wyciągają srebrne monety z kieszeni i rzucają je na stół: on zaś musiał być widocznie przyzwyczajony liczyć troskliwie i ważyć każdy cent w palcach.

263