Strona:Zweig - Amok.pdf/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzykującej tak przeraźliwie, a potem do drzwi. Ale zanim się jeszcze otworzyły, poznałem tego człowieka, który stał przedtem jak przylepiony do drzwi. Trzymał kapelusz w rękach, nieśmiało, jak żebrak i drżał na to szydercze powitanie, któremu z za lady wtórował cichy szept gospodyni.
— Tam sobie usiądź, przy Françoise — wołała do niego kiedy zbliżał do niej zalękniony. — Widzisz przecież, że jestem tu z gościem!
Krzyczała do niego po niemiecku. Gospodyni i druga dziewczyna śmiały się, pomimo, że nie mogły zrozumieć ani słowa, ale musiały już znać tego „jegomościa”.
— Daj mu szampana, Françoise, tego drogiego, całą flaszkę! — krzyczała, śmiejąc się znowu do niego:
— Jeżeli ci jest za drogo, to zostań na ulicy, ty podły skąpcze! Chciałbyś za darmo patrzeć na mnie, ty byś wszystko chciał mieć za darmo, wiem, wiem!

Długa postać mężczyzny skurczyła się na dźwięk jej szyderczego śmiechu, garb podniósł się krzywo do góry, zdawało się, że jego twarz chciałaby się ukryć w ramionach ze strachu, a ręka jego drżała, kiedy sięgnął po flaszkę i rozlewał wino. Wzrok jego nie mógł się oderwać się od ziemi i błąkał się po kamiennej podłodze. I dopiero teraz zobaczyłem wyraźnie tę zniszczoną twarz, pokorną i bladą, wilgotne i rzadkie włosy na kościstej czaszce; był to obraz bezsilnej nędzy. Wszystko w nim było krzywe i skulone, a wzrok, który podnosił i natychmiast odwrócił, błysnął groźnie.

260