Strona:Zweig - Amok.pdf/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szeroko rozwartemi oczyma, zamruczał coś, niby przepraszająco i znikł w półmroku ulicy. Dziwne było to spotkanie. Popatrzyłem za nim. Coś poruszało się jeszcze w znikających cieniach ulicy, ale już niewyraźnie. Wewnątrz brzmiał ten sam głos jeszcze głośniej, jak mi się zdawało. To mnie zachęciło. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do wnętrza.

Jak nożem ucięte padło ostatnie słowo pieśni. Z przerażeniem poczułem przed sobą próżnię i jakąś nienawiść w tem milczeniu, tak jakbym coś zdruzgotał. Stopniowo zacząłem się rozglądać po izbie, prawie pustej. Lada, jak w szynku i stół, — to była całość, pomyślana widocznie tylko jako wstęp do innych pokojów w głębi, które napół przymkniętemi drzwiami, przyćmionem światłem lamp i szerokiemi łóżkami zdradzały swe właściwe przeznaczenie. Na przednim planie o stół opierała się jakaś dziewczyna, silnie uróżowana, wgłębi za ladą stała gruba, brudna kobieta, widocznie właścicielka lokalu, obok niej druga dziewczyna. Słowa przywitania obiły się twardo o ściany, nikt mi nie odpowiedział. Było mi nieprzyjemnie, chętnie byłbym zawrócił, ale nie znalazłem pozoru do odejścia, wobec czego usiadłem przy stole. Dziewczyna, przypominając sobie widocznie swój obowiązek, spytała mnie, co chcę jeść. Poznałem zaraz po jej twardej wymowie, że jest Niemką. Zamówiłem piwo, poszła i wróciła natychmiast zmęczonym krokiem, który jeszcze bardziej zdradzał jej obojętność, niż jej oczy, które tliły pod obwisłemi powiekami, jak gasnące światła. Automatycznie postawiła, zgodnie ze zwyczajem takich lokali, drugą szklankę dla sie-

258