Strona:Zweig - Amok.pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mbulicznego uczucia wsłuchiwania się w próżnię, usłyszałem przytłumiony odległością albo jakąś ścianą bardzo niewyraźny śpiew niemieckiej pieśni, odgłos naiwnego tańca z „Wolnego Strzelca“: „Schöner, grüner Jungfernkranz“. Śpiewał jakiś głos kobiecy, śpiewał bardzo źle, ale w każdym razie była to niemiecka melodja, tu gdzieś w nieznanym zaułku świata i dlatego była mi bratnia, w specjalnem znaczeniu tego słowa. Głos dochodził niewiadomo skąd, ale odczułem go, jak pozdrowienie, pierwsze od tygodni ojczyste pozdrowienie. Kto mómi tu moim językiem, kogo popycha wspomnienie w tej dziwnej uliczce, by wydobywał z serca tę nieszczęsną melodję? Poszedłem za tym głosem, od domu do domu. Domy stały wszystkie napół śpiące z zamkniętemi okiennicami, za któremi jednak błyskało zdradziecko światło, albo niekiedy przez okno ukazywał się zapraszający ruch ręką. Na murze przylepione były jaskrawe ogłoszenia, i krzyczące plakaty, jakiś ukryty bar reklamował ale, whisky i piwo, ale wszystko było zamknięte, odpychające a zarazem nęcące. Tymczasem zdala słychać było ciągle odgłos kroków i ów kobiecy głos, który teraz był coraz bliższy i powtarzał zwrotkę coraz piękniej i wyraźniej. Już poznawałem dom, z którego wychodził. Przez chwilę wahałem się, potem przystąpiłem do drzwi, zasłoniętych białemi firankami. Wtem, kiedy już zdecydowany już byłem wejść, pochyliłem się nad klamką, w cieniach sieni jakaś postać, przyciśnięta widocznie do szyby, drgnęła przestraszona, jakaś twarz ukazała się, oblana czerwonem światłem wiszącej latarni... jakiś mężczyzna popatrzył na mnie

257