Strona:Zweig - Amok.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobudzają tem, co zdradzają i nęcą tem, co ukrywają. Można o nich śnić i marzyć...
Naraz znalazłem się na jednej właśnie z takich uliczek. Na los szczęścia poszedłem za kilkoma kirasjerami, którzy szablami brząkali po nierównym bruku. Z baru wołały ich kobiety, śmieli się i odpowiadali im ordynarnemi dowcipami. Jeden z nich zapukał do okna, potem słychać było gdzieś jakiś przeklinający głos, kirasjerzy przeszli, śmiechy oddaliły się, przestałem je słyszeć. Ulica znów zamilkła, kilka okien migało niewyraźnie w mglistym blasku bladego księżyca. Stanąłem i oddychając z lubością, wchłaniałem w siebie tę ciszę, która wydawała mi się osobliwą, bo poza nią czuło się tajemnicę, rozkosz i niebezpieczeństwo. Czułem wyraźnie, że to milczenie było kłamstwem i że pod mętnym wyziewem tej ulicy tliło coś ze zgnilizny świata. Stanąłem, nie ruszając się i wsłuchiwałem się w ciszę. Nie widziałem już miasta ani ulicy, nie znałem jej nazwy, zdawałem sobie sprawę tylko, że byłem tu obcy, dziwnie samotny w obliczu czegoś nieznanego, czułem jednak w całej pełni to podziemne życie, pulsujące wokół mnie, jak czuje się krew pod własną skórą. Miałem uczucie, że choć nic nie działo się dla mnie, jednak wszystko należało do mnie — to najwyższe uczucie najprawdziwszego użycia, którego doznaje człowiek wskutek zupełnej obojętności. Uczucie, które należy do najżywotniejszych źródeł duszy ludzkiej i które napawa rozkoszą w nieznanych sytuacjach życia...

Wtedy nagle, gdy tak stałem — nasłuchiwałem w oczekiwaniu czego, co mnie wyrwie z tego somna-

256