Strona:Zweig - Amok.pdf/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szybko poszukałam moich rzeczy. Chciałam wyjść, wyjść, jak najprędzej. Był to za wielki ból dla mnie. Chwyciłam kapelusz, który leżał na biurku obok wazonu z białemi różami, z mojemi różami. Nie mogłam się powstrzymać, jeszcze raz chciałam obudzić w Tobie wspomnienie.
— Czy nie zechciałbyś mi dać jednej z tych białych róż?
— Owszem — odpowiedziałeś i wyjęłeś odrazu kilka.
— Ale może one pochodzą od kobiety, która Cię kocha? — powiedziałam.
Nie wiem od kogo, dlatego lubię je tak bradzo.
Popatrzyłem na Ciebie szybko.
— Może są od kobiety, o której zapomniałeś?
Popatrzyłeś na mnie zdziwiony. Ja nie spuszczałam oka z Ciebie.
— Poznaj mnie, poznaj mnie — krzyczał mój wzrok. Ale Twoje oczy uśmiechały się uprzejmie i nieświadomie. Pocałowałeś mnie jeszcze raz. Ale nie poznałeś mnie.

Poszłam szybko do drzwi, bo czułam, że mi łzy napływają do oczu — a tego nie powinieneś był widzieć. W przedpokoju — tak gwałtownie wybiegłam — zderzyłam się prawie z Janem, Twoim służącym. Bojaźliwie i usłużnie odskoczył na bok i otworzył drzwi, żeby mnie wypuścić i wtedy — w tej jednej sekundzie, słyszysz? — w tej jednej sekundzie, kiedy spojrzałam na niego załzawionemi oczyma, na niego, podstarzałego lokaja, drgnęło nagle coś w jego spojrzeniu. W tej jednej sekun-

245