Strona:Zweig - Amok.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeś na mnie; Twój wzrok rozjaśnił się, kiedy przyszłam. Z uśmiechem pospieszyłeś naprzeciw mnie, widziałam odrazu, że mnie nie poznałeś, nie poznałeś ani dziecka, ani dziewczyny, jeszcze raz sięgnęłeś po mnie, jak po kogoś nowego, nieznanego.
— Czy będziesz i dla mnie miała kiedy wolną chwilę? — spytałeś poufale, czułam po pewności, z jaką zadałeś mi o pytanie, że uważasz mnie za jedną z tych istot, sprzedających się na jedną noc.
— Tak — odpowiedziałam, tak jak wtedy, kiedy „tak”, tak samo rżąć odpowiedziała Ci owa młoda dziewczyna, wówczas o zmroku na ulicy.
— A kiedy będziemy mogli się zobaczyć? — spytałeś.
— Kiedy tylko zechcesz — odpowiedziałam, przed Tobą nie czułam wstydu.
Popatrzyłeś na mnie trochę zdziwiony tem samem niedowierzającem, ciekawem spojrzeniem, jak wówczas, kiedy Cię szybkość mojej decyzji także zdziwiła.
— Czy możesz wyjść ze mną razem? — spytatałeś z lekkiem wahaniem.
— Tak, — odpowiedziałam — chodźmy.

Chciałam najpierw iść do garderoby po płaszcz. Ale wpadło mi na myśl, że numerek z garderoby schował mój przyjacel. Nie mógłam wracać teraz do sali i żądać numerka bez umotywowania tego kroku, z drugiej zaś strony nie chciałam zrezygnować z tej od lat wymarzonej i z tęsknotą oczekiwanej chwili. Dlatego nie zawahałam się ani sekundy, zarzuciłam tylko szal na wieczorową suknię i wyszłam w mglistą, wilgotną noc, nie troszcząc się o

240