Strona:Zweig - Amok.pdf/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam Ci, jak co roku, w ten dzień, na pamiątkę chwili, o której Ty zapomniałeś! Popołudniu wyjechałam z moim chłopczykiem na przejażdżkę, zaprowadziłam go do cukierni, a wieczorem — do teatru, chciałam, żeby on także od młodości uważał ten dzień za jakieś niesłychane święto, nie znając jego znaczenia. Nazajutrz byłam w towarzystwie mego ówczesnego przyjaciela, młodego fabrykanta z Berna, z którym żyłam już od dwóch lat i który mnie ubóstwiał, rozpieszczał i chciał się ze mną żenić, jak tamci, a któremu tak samo odmawiałam, jak tamtym, pozornie bez powodu, pomimo, że obsypywał mnie i dziecko prezentami i sam był godny miłości za swą niewolniczą prawie dobroć. Poszliśmy razem na koncert, spotkaliśmy tam wesołe towarzystwo, zjedliśmy kolację w restauracji na Ringu i wśród rozmowy i śmiechu zaproponowałam, żebyśmy poszli jeszcze do nocnego dancingu, do Tabarin’u. Nienawidziłam właściwie takich lokali za ich sztuczną, obowiązkową „wesołość” — i broniłam się zawsze przeciw takim propozycjom, ale tym razem jakby jakaś niezbadana, magiczna siła zmusiła mnie do rzucenia tej propozycji, przyjętej ochoczo przez podniecone towarzystwo — czułam naraz niewytłómaczoną ochotę pójścia tam, jakby tam coś osobliwego czekało na mnie. Wszyscy wstali szybko z miejsc, przyzwyczajeni słuchać mnie na pierwsze skinienie; poszliśmy do Tabarin’a, piliśmy szampana, a ja uczułam naraz dziwną, szaloną, prawie bolesną wesołość, jakiej nie pamiętałam. Piłam, śpiewałam banalne piosenki, czułam jakiś przymus tańca lub głośnego śmiechu.

238