Strona:Zweig - Amok.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypuścić, że jestem tą samą bojaźliwą dziewczyną, którą widziałeś w półmrocznem świetle Twojej sypialni! Czasem kłaniał Ci się któryś z panów, idących ze mną, odkłoniłeś się i popatrzyłeś na mnie, ale Twoje spojrzenie było obojętne, grzeczne, uznające, ale nie poznające, obce, okropnie obce. Razu pewnego — pamiętam — to niepoznawanie, do którego się już prawie przyzwyczaiłam, było dla mnie straszną męką. Siedziałam w operze, w loży, z przyjacielem, a obok w sąsiedniej loży siedziałeś Ty. Podczas uwertury światła zgasły, nie mogłam widzieć już Twojej twarzy, czułam tylko Twój oddech tak blisko siebie, jak wtedy w nocy, a na aksamitnej poręczy między naszemi lożami leżała Twoja ręka, Twoja delikatna, wypielęgnowana ręka. I zapragnęłam gorąco schylić się i pocałować pokornie tę ukochaną rękę, której pieszczotę czułam niegdyś na sobie. Wokoło mnie falowały tony muzyki, a ja coraz namiętniej czułam w sobie to pragnienie ucałowania Twej ręki, musiałam cofnąć się wgłąb, powstrzymać się gwałtownie, tak Twoja ukochana ręka nieustannie, jak magnes, przyciągała moje usta. Po pierwszym akcie poprosiłam mego przyjaciela, żebyśmy wyszli. Nie mogłam wytrzymać dłużej tego uczuca, że jesteś taki bliski, a taki obcy...

Ale owa oczekiwana przeze mnie chwila nadeszła nareszcie, nadeszła raz jeszcze w mojem zmarnowanem życiu. Było to właśnie prawie przed rokiem, w dzień po Twoich urodzinach, które obchodziłam zawsze, jak święto. Wcześnie rano wyszłam z domu i kupiłam białe róże, które posła-

237