Strona:Zweig - Amok.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się bawisz, a potem siedział znowu poważny nad książkami. Coraz więcej stawał się Tobą; zaczynała się w nim rozwijać owa dwoistość powagi i lekkomyślności, tak charakterystyczna u Ciebie, a im stawał się podobniejszy do Ciebie, tem więcej go kochałam. Uczył się dobrze, po francusku paplał, jak sroka, jego zeszyty były najlepiej utrzymane w całej klasie, a jaki ładny był przytem, jaki elegancki w swojem czarnem, aksamitnem ubraniu i białym kołnierzyku... Zawsze był najelegantszy wśród dzieci, gdzie tylko się pokazał. Kiedy szłam z nim po wybrzeżu w Grado, kobiety stawały i gładziły jego długie jasne włosy, na Semmeringu, dokąd jeździł zimą na saneczki, oglądali się za nim ludzie z podziwem. Był taki ładny, delikatny, uprzejmy; kiedy w ostatnim roku przyjęli go do Theresianum, nosił swój mundurek i szpadę, jak paź z osiemnastego wieku — teraz nic nie ma na sobie, prócz koszulki, biedaczek leży blady, że złożonemi rączkami...

Ale zapytasz mnie może, w jaki sposób zdobyłam się na to, by wychowywać to dziecko w takim dobrobycie — jak potrafiłam stworzyć mu to wielkoświatowe życie? Mówię dziś do Ciebie z tamtego świata, nie mam już wstydu, powiem Ci; mój ukochany, nie przerażaj się — sprzedawałam się. Miałam bogatych przyjaciół, bogatych kochanków, najpierw ja ich szukałam, potem oni mnie szukali, bo byłam — czy zauważyłeś to kiedy? — byłam bardzo ładna. Mężczyźni kochali mnie, dziękowali mi, byli do mnie przywiązani, — tylko nie Ty, tylko nie Ty — mój ukochany!

234