Strona:Zweig - Amok.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odkąd miałam to dziecko, moja tęsknota do Ciebie stała się mniej bolesną, zdaje mi się, że kochałam Cię mniej namiętnie, w każdym razie nie cierpiałam tak bardzo z powodu mojej miłości. Odkąd posiadałam to dziecko, nie chciałam dzielić siebie między niem a Tobą, i dlatego nie oddałam się Tobie, który przechodziłeś zawsze tylko obok mego życia, lecz raczej dziecku, które mnie potrzebowało, które musiałam żywić, które mogłam całować i ściskać. Wydawało mi się, że mnie uratowało Przeznaczenie. Uratowało przez to Twoje drugie ja, które było naprawdę mojem — rzadko, bardzo rzadko czułam wewnętrzną potrzebę, by pójść pod Twoje okno. O jednej rzeczy tylko nie zapomniałam nigdy — posyłałam Ci zawsze w dniu Twoich urodzin kilka róż, takich samych, jakie mi dałeś po naszej pierwszej nocy. Czy zapytałeś się siebie kiedy, podczas tych dziesięciu, jedenastu lat, kto Ci je przysyła? Czy przypominałeś sobie jeszcze może ową dziewczynę, której darowałeś takie róże? Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Chciałam Ci je tylko ofiarować potajemnie, jeden raz w roku pozwolić zakwitnąć wspomnieniu owej chwili — to mi wystarczyło.

Nigdy nie widziałeś tego biednego chłopczyny, nie widziałeś nigdy, jak się śmiał, jak podnosił powieki i swojemi mądremi oczyma — Twojemi oczyma — rzucał jasne, wesołe światło na mnie, na cały świat. Ach, jaki on był wesoły, miły, lekkość Twojej natury powórzyła się w nim!... Twoja szybka, ruchliwa fantazja budziła się w nim na nowo, godzinami umiał bawić się drobiazgami, tak, jak Ty

233