Strona:Zweig - Amok.pdf/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w domu. Na tydzień przed porodem ukradła mi do chwili porodu, sprzedażą biżuterji, jaką miałam[1] pójść do szpitala. Tam, gdzie przywlekały się w nędzy tylko najbiedniejsze, wyklęte, zapomniane istoty, tam, wśród ostatnich szumowin społeczeństwa, tam przysło na świat moje dziecko, Twoje dziecko. Śmierć panowała tam, obce byłyśmy sobie wszystkie, samotne i pełne nienawiści jedna dla drugiej, zepchnęte tą samą męką w tę chloroformem przesyconą salę. Wycierpiałem podczas tego pobytu tam, wszystko co nędza musi znieść: moralny i fizyczny wstyd wskutek obcowania z prostytutkami i z choremi, dla których wspólność losu była przedmiotem prostackich dowycipów, cynizm młodych lekarzy, którzy z ironicznym uśmiechem odkrywają niemogącą się bronić pacjentkę i dotykają jej, udając specjalistów, chciwość pielęgniarek — ach, tam wstyd człowieka krzyżowany jest spojrzeniami i biczowany słowami! Tabliczka z nazwiskiem, to jedyna rzecz, która jeszcze jest własnością, bo człowiek, który leży w łóżku, jest już tylko drgającym kawałkiem mięsa, macanym przez ciekawych przedmiotem, wystawionym na widok publiczny i dla studjów — ach, te kobiety, które rodzą dziecko w domu, nie wiedzą, co to znaczy wydawać dziecko na świat samotnie bezbronnie, niejako na stole, przeznaczonym do eksperymentowania! A kiedy czytam dziś jeszcze w jakiejś książce słowo: piekło, myślę o tej dusznej, pełnej zapachu krwi i jęków sali, w której tyle wycierpiałem, myślę o tej rzeźni wstydu!...

Wybacz mi, że o tem mówię. Ale tylko ten jeden

  1. Przypis własny Wikiźródeł w tym miejscu omyłkowo wydrukowano wiersz do chwili porodu, sprzedażą biżuterji, jaką miałam z poprzedniej strony. Brakujący fragment uzupełniony na podstawie wyd. z 1925 r. w tłum. Zofii Rittnerowej
231