Strona:Zweig - Amok.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obserwowałeś mnie z boku ze zdumieniem. Twoja intuicja, Twoja we wszystkich ludzkich sprawach tak magicznie pewna intuicja, wietrzyła coś niezwykłego, jakąś tajemnicę, w tej ładnej, — więcej, niż uprzejmej dziewczynie. Ciekawość obudziła się w Tobie. I spostrzegłam ze sposobu, w jakim mi stawiałeś pytania, że chciałeś dotrzeć do tej tajemnicy. Ale ja udawałam, że Cię nie rozumiem, wolałam wydać Ci się głupią, niż zdradzić Ci moją tajemnicę.

Poszliśmy do Ciebie. Przebacz mi, mój ukochany, jeżeli Ci opowiem, że Ty nie możesz zrozumieć tego, czem dla mnie były: ta sień, ten kurytarz, te schody; jakim zawrotem głowy, jakiem odurzeniem, jakiem szalonem, męczącem, prawie zabijajacem szczęściem. Jeszcze teraz nie mogę myśleć o tem bez wzruszenia. Ale brak mi już łez. Zrozum tylko, że każdy przedmiot tam pełen był mojej namiętności, każdy, symbol mego dzieciństwa. Sień, w której czekałam na Ciebie, schody, skąd słyszałam Twoje kroki, miejsce, gdzie zobaczyłam Cię po raz pierwszy, okienko, przez które oczy sobie wypatrywałam, słomianka pod Twemi drzwiami, na której klęczałam, zgrzyt klucza, na odgłos którego zrywałam się zawsze. Całe moje dzieciństwo, cała moja namiętność gnieździła się w tej przestrzeni o kilku metrach sześciennych, tu było całe moje życie, a teraz przyszła na mnie jak gdyby burza, bo wszystko, wszystko spełniło się, szłam z Tobą, ja z Tobą, w Twoim, w naszym domu!.. Pomyśl, choć to brzmi trochę banalnie, ale nie umiem tego inaczej wyrazić: — aż tu do Twoich drzwi, przez całe ży-

224