Strona:Zweig - Amok.pdf/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

istotą, ja także zwolniłam kroku, nie chciałam, żeby mnie ta sposobność ominęła. I naraz uczułam, że idziesz za mną, nie oglądając się, wiedziałam, że usłyszę teraz po raz pierwszy Twój ukochany głos, zwrócony do mnie. Byłam ubezwładniona z oczekiwania, bałam się już, że będę musiała przystanąć, serce mi biło tak silnie — wtem podszedłeś, przemówiłeś do mnie, lekko i wesoło, jak gdybyśmy byli dawno zaprzyjaźnieni — ach, Ty przecież mnie nigdy nie znałeś, nie przeczuwałeś nic z mojego życia! — tak czarująco szczerze i otwarcie przemówiłeś do mnie, że musiałam Ci odpowiedzieć. Doszliśmy razem do końca ulicy. Potem zapytałeś mnie, czy nie poszlibyśmy razem na kolację. Zgodziłam się odrazu. Czyż byłabym się odważyła odmówić — Tobie?

Jedliśmy razem w małej restauracji — czy przypominasz sobie gdzie? Ach nie, Ty z pewnością nie umiesz rozróżnić tego wieczoru od innych tego rodzaju wieczorów, bo kimże ja byłam dla Ciebie? Jedną z tysiąca, jednem ogniwem w długim, niekończącym się łańcuchu. Cóż mogłoby Ci przypominać? Mówiłam tak mało, bo byłam nieskończenie szczęśliwa, że byłam z Tobą, że słucham Ciebie!... Ani jednej zgłoski nie chciałam stracić z tego, co mówiłeś, przez jakieś nieopatrzne pytanie, przez jakieś niedorzeczne słowo. Nigdy nie zapomnę owej chwili, jak postępowaniem Twojem nie splamiłeś czystego, jasnego obrazu, jaki nosiłam w duszy od dziecka. Jakim byłeś delikatnym, lekkim, pełnym taktu, bez natręctwa, bez tych szybkich, powierzchownych pieszczot — i jak od pierwszej chwili

222