Strona:Zweig - Amok.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kam, ale... jestem... w strasznem położeniu... doszedłem do tego, że muszę koniecznie z kimś mówić.. inaczej zmarnieję, zginę... Wiem, że mi pan nie pomoże... ale jestem poprostu chory z powodu tego milczenia... a chory jest zawsze śmieszny dla innych...
Przerwałem mu i prosiłem, żeby się nie męczył. Niech mi tylko opowie, nie mogę mu naturalnie niczego obiecać, ale człowiek ma przecież obowiązek niesienia pomocy drugiemu.
— Obowiązek... niesienia pomocy drugiemu... Więc pan także sądzi... pan także, że się ma obowiązek... obowiązek niesienia zawsze pomocy...?
Trzy razy powtórzył to zdanie. Wstrętem napełniał mnie ten tępy, zawzięty sposób powtarzania. Czy ten człowiek był obłąkany? Może tylko pijany?
Ale jak gdybym wypowiedział głośno to przypuszczenie, rzekł zupełnie innym tonem:
— Pan mnie będzie miał za warjata, albo pijanego. Nie, warjatem jeszcze nie jestem — jeszcze nie Tylko słowa, które pan powiedział tak dziwnie mnie uderzyły... tak dziwne, bo to, co mnie teraz męczy, mianowicie, czy człowiek ma obowiążek, obowiązek...
Zaczął znowu się jąkać. Potem przerwał nagle i zaczął na nowo:

— Jestem mianowicie lekarzem. W mojej sytuacji często zdarzają się takie fatalne wypadki... mianowicie, nie zawsze istnieje tylko jeden obowiązek, obowiązek wobec innych, ale także obowiązek wobec siebie, wobec państwa i wobec nauki. Trzeba pomagać... naturalnie, od tego człowiek jest... ale takie zasady są tylko teoretyczne. Gdzie granica?

18