Strona:Zweig - Amok.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszłam na obiad już po bytności tragarzy, którzy wszystko wynieśli. W ostatnich pokojach stały zapakowane kufry i dwa składane łóżka dla mamy i dla mnie, tu miałyśmy spać jeszcze przez tę ostatnią noc, nazajutrz miałyśmy wyjechać do Insbrucku.
Tego dnia zrozumiałam nagle, że nie mogę żyć zdala od Ciebie. Nie widziałam nigdzie ratunku, prócz Ciebie. Jak sobie to wyobrażałam, czy wogóle zdołałam wszystko sobie jasno przedstawić podówczas, tego nie potrafię powiedzieć — ale nagle matka wyszła — a ja, tak jak byłam, w szkolnym mundurku, poszłam do Ciebie. Nie, nie poszłam, ale coś popchnęło mnie z magiczną siłą ku Twoim drzwiom. Powiedziałam Ci już, że nie wiedziałam dokładnie, czego chcę: upaść Ci do nóg, prosić Cię, żebyś mnie zatrzymał u siebie jako sługę, jako niewolnicę — i obawiam się, że uśmiechniesz się, słysząc o tym niewinnym fanatyźmie piętnastoletniej dziewczyny, ale — nie śmiałbyś się dłużej, mój kochany, gdybyś wiedział, jak stałam wówczas w lodowato zimnej sieni, skostniała ze strachu, a jednak popychana jakąś tajemniczą siłą, i jak podniosłam drżącą rękę... była to formalna walka, podczas okropnych, nieskończenie długich sekund — nim zadzwoniłam. Jeszcze dzisiaj słyszę przenikliwy głos tego dzwonka, a potem ciszę, kiedy serce przestało bić, a cała we mnie krew tylko nasłuchiwała, czy Ty nie przychodzisz.

Ale nie przyszedłeś. Nikt nie przyszedł. Widocznie nie było Cię w domu tego popołudnia, a Jan musiał wyjść do miasta; i tak z martwym dźwiękiem

212