Strona:Zweig - Amok.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsadzają do kozy. Ale taki fajny kawaler — za to musi być kara!
A ja słyszałem każde słowo i rozumiałem dobrze ich niezręczną prośbę, żebym rozpoczął z nimi jakeś rokowania; zbrodniarz we mnie rozumiał zbrodniarza w nich, rozumiał, że chcieli mnie dręczyć obawą, a ja ich dręczyłem moją uległością. Była to niema walka między nimi a mną i — o, jak dziwną była ta noc! — czułem wpośród śmiertelnego niebezpieczeństwa, tu, w cuchnącej gęstwinie praterowej łąki, między łotrami i dziewką, po raz drugi od dwunastu godzin szalony urok gry, ale teraz już o najwyższą stawkę, o moją całą obywatelską egzystencję, ba, nawet o moje życie! I oddawałem się tej potwornej grze, tej magji przypadku, z całą naprężoną siłą nerwów.
— Aha, tam już stoi policjant — powiedział za mną jeden głos — tam fajny kawaler nie będzie się miał z czego cieszyć, najmniej tydzień przesiedzi w areszcie.

Miało to brzmieć złowieszczo i groźnie, ale ja słyszałem wahającą niepewność w jego głosie. Spokojnie szedłem w stronę światła, gdzie rzeczywiście błyszczał hełm policjanta. Jeszcze dwadzieścia kroków, a będę musiał stać przed nim. Łotrzy przestali mówić ze sobą; zauważyłem, że szli coraz wolniej, za chwilę będę musieli tchórzliwie zanurzyć się napowrót w ciemność, w swój świat, rozgoryczeni, że im się manewr nie udał i może złość swą wyładują na tę biedaczkę. Gra była skończona — znowu po raz drugi wygrałem, znowu zniweczyłem drugiemu, obcemu, nieznajomemu

179