Strona:Zweig - Amok.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żone i chore, jako przedmiot nauki, młodym i bezczelnym studentom, a potem, jej śmierć w „miejscu urodzenia”, dokąd ją odstawiono i gdzie jej pozwolą zdechnąć, jak zwierzęciu. Opanowało mnie nieskończone współczucie dla nich wszystkich, była to tylko ciepła czułość, bynajmniej nie żadna zmysłowość. Raz po raz głaskałem jej drobne wychudzone ramię. A potem schyliłem się i pocałowałem zdumioną dziewczynę...
W tej chwili usłyszałem jakiś szmer. Jakaś gałąź zatrzeszczała. Skoczyłem w tył. I usłyszałem szeroki ordynarny śmiech mężczyzny:
— Patrzaj no go! Ja sobie zaraz myślałem, że to tak!...
Jeszcze zanim ich zobaczyłem, wiedziałem już co to za jedni. Ani na sekundę nie zapomniałem, że dybano na mnie, ba, nawet tajemnie rozbudzona ciekawość we mnie oczekiwała ich. Jakaś postać wynurzyła się teraz z zarośli, a za nią druga: zdziczałe łobuzy, występujący bezczelnie. Znowu taki sam prostacki śmiech:
— To dopiero hrabia, żeby tu świństwa wyprawiać! Fajny kawaler! Ale teraz nie puścimy go!
Stałem bez ruchu. Krew pulsowała mi w skroniach. Nie czułem bynajmniej strachu. Czekałem tylko, co się dalej stanie. Teraz byłem nareszcie na dnie, w ostatniej przepaści ludzkiego poniżenia!... Teraz musi przyjść wstrząśnienie, rozbicie, koniec, do którego pędziłem napół świadomie.

Dziewczyna odskoczyła odemnie, ale jednak nie zbliżała się do nich. Stanęła gdzieś pośrodku: widocznie ten przygotowany napad jednak nie był

177