Strona:Zweig - Amok.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźmy tam wgłąb, za cyrkiem jest całkiem ciemno.
Nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Okropna ordynarność tego spotkania oszołomiła mnie. Najchętniej byłbym uciekł, wykupił się pieniędzmi, jakąś wymówką, ale moja wola nie miała już żadnej mocy nademną. Miałem takie uczucie, jak na saneczkach, kiedy na zakręcie z szaloną szybkością leci się w dół ze stromego, zaśnieżonego wzgórza, i uczucie trwogi przed śmiercią miesza się jakoś rozkosznie z upojeniem szybkością, i zamiast hamować, pędzi się wdół bez woli. Nie mogłem się już cofnąć, a może i nie chciałem, a teraz, kiedy z zaufaniem przycisnęła się do mnie, wziąłem ją mimowoli za ramię. Było to bardzo chude ramię, nie ramię kobiety, ale raczej ramię skrofulicznego dziecka, i zaledwie dotknąłem go przez cienką materję płaszczyka, poczułem współczucie dla tego nędznego, zdeptanego kawałka życia, który ta noc skierowała w moją stronę. I mimowoli moje palce pieściły jej słabe, chorowite ramiona tak wstydliwie i z takim szacunkiem, jak jeszcze nigdy w ten sposób nie dotykałem kobiety.

Przeszliśmy przez słabo oświetloną ulicę i weszliśmy w zarośla, gdzie pod potężnemi konarami drzew duszno było i ciemno. W tej chwili zauważyłem, że — choć już prawie nie można było rozpoznać żadnych konturów — moja towarzyszka, nie puszczając mego ramienia, obróciła się, a o parę kroków dalej, jeszcze raz. — I dziwna rzecz: podczas kiedy ja w oszołomieniu staczałem się w tę brudną awanturę, moje zmysły były jednak

173