Strona:Zweig - Amok.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strasznie czujne i jasne. Z jasnowidzeniem, któremu nic nie uszło, które każdy ruch wchłaniało świadomie w siebie, zauważyłem, że w tyle, na brzegu drogi, przez którą przeszliśmy, coś, jakby cień, sunęło za nami i zdawało mi się, jakbym słyszał jakiś skradający się krok. I nagle — jak błyskawica, która z trzaskiem oświetla krajobraz, przeszła mnie myśl: — zrozumiałem wszytsko: miałem tu być zwabiony w pułapkę, kochankowie tej prostytutki czatowali na nas, a ona ciągnąła mnie w ciemność na umówione miejsce, gdzie miałem stać się ich łupem. Z nadziemskiem jasnowidzeniem, jakie się ma tylko w ciągu kilku sekund między życiem a śmiercią ujrzałem wszystko, przemyślałem każdą możliwość. Jeszcze był czas do ratowania się, główna ulica musiała być niedaleko, bo słyszałem stamtąd zgrzyt elektrycznego tramwaju, jadącego po szynach; jeden okrzyk, jedno gwizdnięcie mogło ściągnąć ludzi; wszystkie możliwości ucieczki, ratunku, zabłysły we mnie w ostro zarysowanych obrazach.

Ale dziwna rzecz! — to przerażające zrozumienie sytuacji nie ochłodziło, przeciwnie, podnieciło mnie tylko. Dzisiaj, na jawie, w jasnem świetle jesiennego dnia, nie mogę sam sobie całkiem jasno wytłomaczyć mego dziwacznego zachowania się wówczas: czułem, czułem odrazu każdym nerwem mojej istoty, że niepotrzebnie narażałem się na niebezpieczeństwo, którego przeczucie drgało w moich nerwach. Przeczułem coś przykrego: napad, może zabójstwo. Drżałem ze wstrętu, że mogę tu być wmieszany w jakąś zbrodnię, w jakąś

174