Strona:Zweig - Amok.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to ostatnie szumowiny nocnego świata, muł, który pozostał po przejściu płynnego strumienia ludzi. Kilka dziewek, tych najbiedniejszych, politowania godnych istot, które nie miały własnych łóżek, w dzień spały gdzieś na pożyczonych materacach, a nocą włóczyły się bezustannie, owe istoty, które każdemu w zamian za monetę oddawały gdzieś w ciemności swe zużyte, zmaltretowane, wychudłe ciała, ścigane przez policję, gnane głodem, albo zmuszane przez jakiegoś łotra, włóczące się zawsze w ciemności, polujące i będące same przedmiotem polowania. Wokoło jasnego placu, jak głodne psy, węszyły za jakimś błąkającym się tu jeszcze mężczyzną, od którego za chwilkę rozkoszy mogłyby wyciągnąć jedną, albo dwie korony, żeby potem kupić sobie za to kieliszek wódki w jakimś szynku i utrzymać w ten sposób mętnie tlący się płomyk życia, który i tak niedługo zagaśnie w szpitalu albo w więzieniu. Były to szumowiny, ostatnia posoka wezbranej zmysłowości niedzielnych tłumów: — z bezgranicznem przerażeniem patrzyłem na te upiorne postacie, wydobywające się z ciemności. Ale nawet w tem przerażeniu była jeszcze jakaś rozkosz, nawet w tem najbrudniejszem zwierciadle widziałem znowu rzeczy dawno zapomniane i niewyraźnie odczute, tu był ów głęboki, bagnisty świat, w którym przeżyłem kilka chwil przed laty i który teraz fosforyzująco działał znowu na moje zmysły. To dziwne, co ta fantastyczna noc mi naraz odkrywała: wdzierała się w moją najciemniejszą przeszłość i zrywała zasłonę z moich najtajniejszych

167