Strona:Zweig - Amok.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którym wysypano sól i pieprz, czułem, że mnie wszyscy obserwują ze zdziwieniem i wpadło mi na myśl — zapóźno! — że jak na restaurację służby i rzemieślników byłem zanadto elegancko ubrany: w paryskim cylindrze, z perłą w krawacie, że moja elegancja, ów blask luksusu tutaj także położył warstwę nieprzyjaźni między mną a nimi. Milczenie tych pięciorga ludzi przytłaczało mnie coraz bardziej, liczyłem czerwone kratki obrusa, liczyłem ciągle na nowo z zawziętą rozpaczą, bo z jednej strony wstydziłem się wstać, a z drugiej strony bałem się podnieść umęczony wzrok. Wybawienie przyszło w osobie kelnera, który przyniósł wielki kufel piwa i postawił go przedemną. Wtedy mogłem nareszcie podnieść jedną rękę i pijąc, nieśmiało spoglądać ponad brzegiem szklanki; rzeczywiście wszyscy pięcioro obserwowali mnie, wprawdzie bez nienawiści, ale z milczącem zdumieniem. Poznali intruza w ich świecie, czuli naiwnym instynktem swojej klasy, że ja tu szukałem czegoś, co do mego świata nie należało, że nie prowadziła mnie tu ani miłość, ani upodobanie, ani proste zadowolenie ze słuchania walca, z picia piwa i ze spokojnego, niedzielnego popołudnia, ale jakaś tęsknota, której oni nie zrozumieli i której nie dowierzali, tak samo jak ten chłopiec przed karuzelą nie dowierzał mi, że chciałem mu darować pieniądze, tak jak tysiące ludzi bez nazwiska odsuwało się w tłumie z nieświadomą nienawiścią do mojej elegancji i światowej pewności siebie. A jednak czułem, że gdybym był stanie znaleźć teraz szczere, proste, serdeczne, prawdziwe ludzkie słowo, żeby przemówić do nich, to albo ojciec,

162