Strona:Zweig - Amok.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

albo matka byliby mi odpowiedzieli, córki byłyby się uśmiechnęły, a ja mógłbym pójść strzelać z chłopcem do tej budy obok i wyprawiać z nim dziecinne psoty. W szczerej atmosferze małomieszczańskiej rozmowy i chętnie udzielającej się poufałości byłbym wyzwolił się sam. Ale tego początku rozmowy tego pierwszego słowa — nie znalazłem, fałszywy i głupi, ale przemożny wstyd dławił mnie w gardle, siedziałem przy stole, przy tych zwykłych ludziach ze spuszczonemi oczyma, jak zbrodniarz, z uczuciem męki, że im moją nienawistną obecnością zatrułem ostatnie godziny ich niedzieli. Przykuty do tego stołu pokutowałem za wszystkie lata obojętnej pychy, podczas których przechodziłem bez jednego spojrzenia obok tysięcy, tysięcy takich stołów, obok miljonów bratnich dusz, zajęty jedynie względami towarzyskiemi, i powodzeniem w owem ciasnem kole elegancji; czułem, że prosta droga, swobodna rozmowa z nimi, teraz, kiedy ich potrzebowałem, w chwili mego wyrzucenia z tamtego koła, była dla mnie zamknięta.

I siedziałem tak zgarbiony, pełen udręczeń, — ja, dotychczas wolny i niezależny! — licząc ciągle czerwone kratki na obrusie, aż nareszcie przyszedł kelner. Zawołałem go, zapłaciłem i wstałem, zostawiając zaledwie zaczęty kufel piwa i ukłoniłem się grzecznie — wszyscy odkłonili mi się uprzejmie, ze zdziwieniem. I wiedziałem, nie oglądając się, że teraz, zaledwie odszedłem od nich, wróci ich żywa wesołość i ciepły krąg ich rozmowy zamknie się znowu, kiedy tylko ja, to obce ciało, wysunąłem się poza nich.

163