Strona:Zweig - Amok.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kotłowało wszystko razem: głos dzwonków z karuzeli, dźwięczny śmiech kobiet, który wytryskał pod dotknięciem mężczyzny, chaotyczna muzyka, barwne suknie. Ostro spadał każdy głos na mnie rozedrgany, wokół skroni czułem z fantastycznem rozdrażnieniem każde dotknięcie, każde spojrzenie, (tak, jak podczas choroby morskiej) ale jednak wszystko razem — w zawrotnem zespoleniu. Nie mogę wyrazić w słowach mego skomplikowanego stanu, najprędzej może uda mi się to przez porównanie: byłem przepełniony hałasem, wrzawą, uczuciem, rozpalony, jak maszyna, która pędzi z szaloną szybkością. Rozgorączkowana krew drgała mi w końcach palców, biła w skroniach, dusiła w gardle — po falach chłodnej obojętonści wpadłem naraz w gorączkę, która mnie spalała. Czułem, że musiałem teraz niejako wyjść poza siebie, oddać się innym, spospolitować się, zerwać pęta powszedniości — w jakiś sposób uratować, uwolnić się z tej twardej łupiny milczenia, która mnie dzieliła od ciepłego, płynnego, rozbudzonego żywiołu. Od kilku godzin nie mówiłem z nikim, nie czułem żadnego spojrzenia, zwróconego na mnie pytająco, lub współczująco, a teraz pod naciskiem zdarzeń owo wewnętrzne wzburzenie zaprotestowało przeciw temu milczeniu. Nigdy, nigdy nie czułem takiej potrzeby udzielenia się komuś, jak teraz, kiedy poruszałem się wśród tysiąca, dziesięciu tysięcy innych osób, a jednak odcięty od krwi, krążącej w żyłach tego tłumu. Byłem jak ktoś, kto na morzu ginie z pragnienia. A przy tem widziałem, jak na prawo i lewo obcy ludzie, ocierając się o siebie, łączyli się ze sobą. Po-

159