Strona:Zweig - Amok.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilku niedzielnych godzin, jak się pobudzała własną bujnością do zwierzęcego, niejako instynktownego i zdrowego użycia. I stopniowo czułem przez ocieranie się, przez nieustanne dotykanie ich gorących namiętnie cisnących się ciał, jak ich paląca żądza przechodziła we mnie. Moje nerwy, podrażnione ostrą wonią, prężyły się, zmysły bawiły się zawrotnie tą wrzawą i odczuwały owo odurzenie, które niezaprzeczenie jest skutkiem każdej rozkoszy. Po raz pierwszy od lat, może po raz pierwszy w mojem życiu odczuwałem tłum, odczuwałem ludzi, jako siłę, z której szła rozkosz w moją własną, zamkniętą istotę: jakaś zapora była zerwana i z moich żył szedł prąd w ich świat i wracał rytmicznie napowrót, czułem, że nowa żądza owładnęła mną, żeby jeszcze stopić tę ostatnią między mną a nimi zaporę, namiętne pożądanie zespolenia się z tą gorącą, obcą, cisnącą się masą. Z rozkoszą mężczyzny tęskniłem do tryskającego źródła tego gorącego olbrzymiego ciała, z rozkoszą kobiety byłem przygotowany na każde dotknięcie, każde zawołanie, każdą pokusę, każdy uścisk — i teraz dopiero zrozumiałem, że żyła we mnie miłość i potrzeba miłości, jak za dawnych, jeszcze mrocznych, chłopięcych lat. Ach, dostać się tylko tam w to życie, być jakoś zespolonym z tą drgającą, roześmianą namiętnością innych, tylko wlać się w ich żyły, stać się całkiem małym, bezimiennym w tłumie, stać się wymoczkiem w brudzie tego świata, drżącą z rozkoszy istotą w bagnie razem z mirjadami innych — ale tylko wejść w to koło, siebie włączyć w to niebo wspólnoty.

Wiem teraz, że byłem wtedy pijany. We krwi

158