kieś pokrewieństwo ze sobą samym. Tu, wsród szumowin społeczeństwa, między żołnierzami, służącemi, włóczęgami, czułem się pod pewnym względem tak dobrze, że mi to było zupełnie niezrozumiałe. Wchłaniałem łakomie w sobie odór tego powietrza, przyjemnie było mi dawać się popychać i ściskać w skłębionym tłumie i z radosną ciekawością czekałem, dokąd tłum porwie mnie, bezbronnego. Coraz bliżej i przenikliwej huczały trąby, dzwonki i bębny muzyki z Wustelprateru, katarynki monotonnie tłukły hałaśliwe polki i walce, z bud słuchać było trzask głuchych uderzeń, skądinąd ryczały pijane okrzyki i widziałem już błędne światła kręcących się między drzewami karuzeli jak w czasie mojego dzieciństwa. Stałem na środku placu i słuchałem zgiełku który napełniał mi oczy i uszy: ów hałas, owo piekielne wrażenie wszystkiego wokoło mnie było mi miłe, bo w tym wirze było coś, co zagłuszało we mnie wewnętrzny zamęt. Przypatrywałem się, jak kobiety na huśtawkach z wydętemi sukienkami dawały się podrzucać aż do nieba, wydając okrzyki rozkoszy. Przypatrywałem się, jak rzeźnicy, śmiejąc się, walili ciężko młotami w siłomierz, jak obwoływacze z małpiemi ruchami przekrzykiwali chrapliwemi głosami hałas katarynek i jak to wszystko mieszało się z tysiączno-głosowem, nieustannie poruszającem się życiem tego zbiorowiska ludzi, pijane brzmieniem muzyki, blaskiem świateł i rozkoszą ścisku w tłumie. Od chwili, kiedy sam ożyłem, odczułem naraz życie innych, czułem żądzę miljonowego miasta, jak gorąca i naładowana wylewała się podczas tych