Strona:Zweig - Amok.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnego, dławiącego uczucia, jak gdybym został na czemś brzydkiem przyłapany. I najchętniej byłbym zawołał na woźnicę, żeby popędził konie i jaknajprędzej oddalił się od nich.
Miękko prześlizgiwała się dorożka na gumowych kołach między wieloma innemi pojazdami, które jak łodzie kwiatowe z barwnym, bagażem kobiet przepływały wśród zielonych kasztanów aleji. Powietrze było miękkie i słodkie, niekiedy wionął wśród kurzu lekki zapach wieczornego chłodu. Ale to przyjemne uczucie rozmarzenia już nie wracało, spotkanie z tymi ludźmi, oszukanymi przezemnie, pozostawiło mi przykry niesmak. Przemyślałem jeszcze raz na trzeźwo to całe zdarzenie i nie mogłem zrozumieć sam siebie: ja, dżentelmen, z najlepszego towarzystwa, porucznik rezerwy, ogólnie szanowany, zabrałem, niezmuszony koniecznością, znalezione pieniądze, włożyłem je do pugilaresu i to nawet radością, z rozkoszą! Ja, który jeszcze przed godziną byłem porządnym, nieskazitelnym człowiekiem, ukradłem!... Byłem złodziejem!... I chcąc się sam nastraszyć, podczas kiedy konie szły lekkim kłusem, powtarzałem sobie półgłosem w rytm kopyt końskich:
— Złodziej! Złodziej! Złodziej! Złodziej!

Ale dziwna rzecz: jak trudno opisać to, co się stało, a jednak wiem dobrze, że nie tworzę sobie dopiero teraz dodatkowego obrazu. Każda sekunda uczucia, każde wahanie myśli podczas tych chwil, do dziś dnia tkwi mi w pamięci z taką wyrazistością, jak żadne inne zdarzenie, przeżyte podczas trzydziestu sześciu lat mego życia, a jednak nie mam od-

150