Strona:Zweig - Amok.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to była jedyna możliwość — prawdziwe wybawienie!
Pospieszyłem gorączkowo, biegłem poprostu, wciskałem się między tłoczący się tłum. Już tylko dwóch panów stało przede mną, pierwszy z nich stał koło kasy. Aż tu naraz wpadło mi na myśl, że nie znałem nazwy żadnego konia, na którego bym mógł postawić; chciwie zacząłem słuchać, co ludzie mówią obok mnie.
— Czy stawia pan na Ravachola? — pytał ktoś.
— Naturalnie, na Ravachola — odpowiedział jego towarzysz.
— Czy pan nie myśli, że Teddy ma także szanse?
— Teddy? to wykluczone. Na majowych wyścigach zawiódł zupełnie. To był tylko bluff.
Jak ginący z pragnienia połykałem te słowa. A więc Teddy był do niczego, Teddy napewno nie wygra! W tej chwili postanowiłem postawić na niego. Posunąłem pieniądze, powiedziałem dopiero co usłyszaną nazwę „Teddy”, i jakaś ręka rzuciła mi bilety. W jednej chwili miałem teraz dziewięć sztuk biało-czerwonych, tekturowych karteczek w palcach zamiast jednej. Było to połączone jeszcze ciągle z nieprzyjemnem uczuciem, ale w każdym razie nie paliło już mi ręki tak poniżająco, jak przedtem tam te pieniądze.

Czułem się znowu lekki, prawie beztroski, pieniądze znikły, — nieprzyjemna strona tej przygody znikła, cała sprawa stała się napowrót żartem, jak od żartu się zaczęła. Usiadłem znowu na krześle, zapaliłem papierosa i puszczałem dym spokojnie przed siebie. Ale nie mogłem długo usiedzieć, wsta-

143