Strona:Zweig - Amok.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatajone, ale podstępnie wyłudzone, poprostu ukradzione pieniądze. Obok mnie brzęczały i syczały głosy, ludzie tłoczyli się i popychali do kas i od kas. Ja stałem jeszcze ciągle nieruchomy z ręką wyciągniętą zdala od siebie. Co miałem robić? Najpierw myślałem o najnaturalniejszej rzeczy, żeby wyszukać tego, który wygrał naprawdę, wytłómaczyć się i oddać mu pieniądze. Ale to było niemożliwe przedewszystkiem w obecności owego porucznika. Ja sam byłem przecież oficerem rezerwy i przez przyznanie się do wszystkiego byłbym mógł stracić moją szarżę, bo gdybym nawet znalazł ten bilet przypadkiem, to już odebranie pieniędzy w kasie nie było „fair”. Myślałem także o tem, żeby pójść za instynktem: zgnieść te papierki i wyrzucić je, ale pośród tego tłumu ludzi było to rzeczą podejrzaną i łatwą do skontrolowania. Nie chciałem ani chwili zatrzymać tych obcych pieniędzy przy sobie, albo włożyć je do pugilaresu. Od dzieciństwa wpojone we mnie uczucie uczciwości wzdrygało się przed każdem, choćby przelotnem dotknięciem tych papierków. Precz, precz z temi pieniędzmi, myślałem gorączkowo, precz, precz gdziekolwiek bądź, precz! Mimowoli obejrzałem się i kiedy tak bezradnie oglądałem się wokoło, czy nie znajdę gdzieś jakiegoś ukrycia, jakiejś nieświadomej możliwości ratunku, uderzyło mnie, że ludzie na nowo tłoczą się do kas, jednak już z pieniędzmi w rękach. I ta myśl była dla mnie wybawieniem. Rzucić napowrót te pieniądze w żarłoczne gardło temu złośliwemu przypadkowi, któremu je zawdzięczałem, który teraz łapczywie połykał stawki srebra i papierów — tak,

142