Strona:Zweig - Amok.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem, chodziłem trochę, potem usiadłem znowu. To dziwne, ale już nie mogłem teraz marzyć tak przyjemnie, jak przedtem. Byłem tak zdenerwowany, że aż wszystko drgało we mnie. Z początku myślałem, że było to tylko niemiłe uczucie możliwości spotkanie Lajosa i jego żony między mijającymi mnie ludźmi, ale jakże on mógł przypuszczać, że te nowe bilety, które trzymałem w ręku, należały do nich? Nie drażnił mnie już także niepokój w ludziach, przeciwnie, obserwowałem ich dokładnie, czy nie zaczynają cisnąć się już naprzód. Sam złapałem się na tem, jak raz po raz wstawałem i patrzyłem, czy niema chorągwi, którą wywieszano zawsze, kiedy bieg miał się rozpocząć. A więc to była — niecierpliwość, wewnętrzna gorączka oczekiwania, żeby start się już rozpoczął i żeby ta nieszczęsna sprawa było już raz na zawsze załatwiona.
Chłopak z gazetą wyścigową przebiegł obok mnie. Zatrzymałem go. Kupiłem sobie dzisiejszy program i zacząłem szukać w tych dla mnie w niezrozumiałym żargonie pisanych wyrazach, aż znalazłem wreszcie Teddy, nazwisko jego dżokeja, właściciela stajni i kolory czerwono-białe. Ale dlaczego mnie to tak interesowało? Zirytowany zmiąłem program i rzuciłem go na ziemię, wstałem i usiadłem znowu. Naraz zrobiło mi się gorąco, musiałem sobie chustką obetrzeć czoło, a kołnierz uciskał mnie. Bieg się jeszcze nie rozpoczął.

Nareszcie dał się słyszeć głos dzwonka, ludzie cisnęli się naprzód i w tej samej chwili uczułem przerażony, jak mnie to dzwoniene także przestra-

144