Strona:Zweig - Amok.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przejściu na pokładzie, wszystko to mnie, nie wiem dlaczego, bolało. Widziałem dopiero co nowy, przedziwny świat, wchłaniałem w siebie szybko po sobie w szalonem tempie zmieniające się obrazy — a teraz chciałem to wszystko przemyśleć, rozdzielić, uporządkować, naśladując pewien kształt, w myślach odwzorować to, co pochłonąłem wzrokiem, ale tu na tym ciasnym bulwarze nie było ani chwili spokoju i wytchnienia. Litery w książce rozpływały się przed nietrwałemi cieniami przechodzących. Niepodobieństwem było zostać samemu na tej wędrującej ulicy okrętowej, pozbawionej cienia. Próbowałem przez trzy dni — daremnie; patrzyłem z rezygnacją na ludzi, na morze, ale morze było ciągle to samo, niebieskie i puste: tylko podczas zachodu słońca naraz oblane wszystkiemi barwami. A ludzi znałem wszystkich na pamięć, kiedy minęło trzy razy po dwadzieścia cztery godziny. Każda twarz była mi znajoma aż do przesytu, ostry śmiech kobiet przestał mnie drażnić, hałaśliwe kłótnie dwóch sąsiadujących ze mną holenderskich oficerów nie gniewały mnie już. Pozostawała więc tylko ucieczka: ale kabina była gorąca i duszna, a w salonie produkowały się na fortepianie młode Angielki, rąbiąc niemiłosiernie walce. Nagle zdecydowany przewróciłem ustalony porządek, zaszyłem się w kajucie już popołudniu, odurzywszy się przedtem kilkoma szklankami piwa, żeby przespać kolację i nieodzowne tańce.

Kiedy się przebudziłem, było całkiem ciemno i duszno w małej trumnie, która mi służyła za kabinę. Zatrzymałem wentylator — powietrze przy-

9