Strona:Zweig - Amok.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiało mi się, tłuste i wilgotne, do skroni. Moje zmysły były odurzone, potrzebowałem kilku minut, żeby sobie przypomnieć, gdzie się znajduję. Musiało już być dobrze po północy, bo nie słyszałem ani muzyki ani nieustającego odgłosu kroków na pokładzie; tylko maszyna, to nigdy nie przestające oddychać serce lewiatana, pchało skrzypiące ciało okrętu w niewiadomą dal.
Poomacku wydostałem się na pokład. Było pusto, a kiedy podniosłem wzrok ponad ziejący parą wierzchołek komina i fantastycznie błyszczące maszty, naraz magiczna jasność zalała mi oczy. Niebo promieniało, wydawało się, jakby aksamitna zasłona zakrywała tam w górze jakieś niebywałe światło, jakby te iskrzące się gwiazdy były tylko otworami i szparami, poprzez które błyszczała ta nieopisana jasność. Nigdy nie widziałem takiego nieba, jak tej nocy, tak jaśniejącego, tak twardego, stalowo niebieskiego, a jednak iskrzącego, kapiącego, szumiącego, tryskającego światłem, które szło z księżyca i z gwiazd, a które jednak zdawało się palić w tajemniczem wnętrzu. Biały lakier migotał jaskrawo w świetle księżyca, wszystkie brzegi okrętu na tle aksamitno - ciemnego morza, liny, reje, wszystkie kontury rozpływały się w tem falującem świetle; niejako w próżni zdawały się wisieć światła na masztach i ponad niemi okrągłe oko okrętu, ziemska, żółta gwiazda pomiędzy promieniejącemi gwiazdami nieba.

Ponad moją głową zawisła czarodziejska konstelacja gwiazd, krzyż południa, błyszczącemi djamentowemi gwoździami przybity do niewidzialnej

10