Strona:Zweig - Amok.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zahuczał grzmot, jakgdyby zapadły się wszystkie chmury w przepaść.
Poza mną ruszyło się coś. Zerwała się. Huk piorana zdarł sen z jej powiek. Zmieszana patrzyła wokoło siebie.
— Co to znaczy? Gdzie jestem?
A głos jej był całkiem inny, niż przedtem. Strach drżał w nim jeszcze, ale dźwięk był teraz czysty, ostry i jasny, jak odświeżone powietrze. Znowu rozdarła błyskawica ramy krajobrazu, zobaczyłem razjaśnione kontury jodeł, trzęsionych burzą, chmury, jak oszalałe zwierzęta, goniące po niebie, pokój, oświetlony gipsowo białem światłem, a bielszą, niż wszystko, jej bladą twarz. Jej ruchy były naraz inne, swobodne. Patrzyła na mmie uparcie, w ciemności czułem jej spojrzenie, czarniejsze, niż noc.
— Kto tu jest? Gdzie ja jestem? — wyjąkała przerażona, zasłoniła odkryte piersi.
Zbliżyłem się, żeby ją uspokoić, ale cofnęła się.
— Czego pan chce odemnie? — krzyknęła głośno.

Szukałem słów, żeby przemówić do niej, uspokoić ją, ale wtedy dopiero uprzytomniłem sobie, ze nie znałem jej imienia, ani nazwiska. Znowu błyskawica rzuciła światło na pokój. Ściany, jakgdyby natarte fosforem, oślepiały białością: biała stała przedemną, w strachu odpychając mnie ramionami, a w jej już rozbudzonem spojrzeniu była bezgraniczna nienawiść. Daremnie chciałem uspokoić ją w ciemności, która spadła na nas znowu wraz z grzmotami, wyjaśnić jej wszystko, ale wyrwała

105