Strona:Zweig - Amok.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ust, ale nie z pragnieniem namiętności, tylko z cichem pragnieniem dziecka. Czułem, że usycha z pragnienia — i tak, jak jej usta, przycisnęło się jej wiotkie, gorące ciało do mnie tak, jak przedtem na dworze przycisnęła się do mnie noc — bez siły, ale pełna cichej, pijanej żądzy. I kiedy ją tak trzymałem w objęciach — czułem przy sobie ciepłą wilgotną ziemię, łaknącą deszczu odprężenia, bezsilną i żarzącą się. Całowałem ją i zdawało mi się, jakbym pił z niej całą rozkosz wielkiego, dusznego, oczekującego świata, jakgdyby to gorąco, co paliło jej policzki, było wyziewem tych spalonych pól, jakgdyby z jej miękkich, ciepłych piersi szedł oddech natury.

Ale kiedy moje wędrujące usta chciały przywrzeć do jej powiek, do jej oczu, kiedy się wspiąłem, żeby ujrzeć jej twarz i widząc ją, tem silniej odczuwać rozkosz, zobaczyłem zdumiony, że jej powieki były zamknięte. Grecka maska z kamienia bez oczu, — zemdlona, leżąca, jak nieżywa Ofelja, niesiona przez wodę, blade oblicze na tle ciemnych fal. Przeraziłem się. Po raz pierwszy odczułem rzeczywistość w tem fantastycznem zdarzeniu. Dreszczem przejęła mnie myśl, że obejmuję istotę nieprzytomną, upojoną, chorą, którą jak czerwony księżyc przypędziła do mnie duszność nocy, istotę, która nie wiedziała co robi, która mnie może nie chciała. Zaciążyła mi w ramionach. Cicho chciałem to ciało bezwolne złożyć na łóżku, żeby nie kraść rozkoszy, korzystając z jej odurzenia, nie brać czegoś, czego może ona sama nie chciałaby dać, tylko ten demon w niej, który był panem jej krwi.

101