Strona:Zweig - Amok.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak się boję...
Czy mówiła do mnie? Czy mówiła przez sen? Był to ten sam głos, ten sam drgający ton, który dziś popołudniu drżał przed zbliżającemi się chmurami, wtedy, kiedy mnie jej wzrok jeszcze nie dostrzegł. Dziwne to było, a jednak nie byłem ani zdumiony, ani zmieszany. Zbliżyłem się do niej, żeby ją uspokoić i wziąłem ją za rękę. Była jak żagiew gorąca i sucha, a dotknięcie jej palców skruszyło się miękko w moim uścisku. Bez oporu zostawiła mi swą rękę. Wszystko w niej było osłabłe, bezbronne, obumarłe! I tylko usta jej wyszeptały jeszcze raz, jakby z oddalenia:
— Tak się boję! Tak się boję!
A potem westchnęła:
— Ach, jak parno!
Było tak cicho a jednak słowa brzmiały z oddali, wyszeptane, jak tajemnica, obchodząca tylko nas oboje.
Ale mimo to czułem, że nie mówiła do mnie.

Wzięłem ją za ramię. Drżała lekko, jak drzewa popołudniu przed burzą, ale nie broniła się. Chwyciłem ją silniej, poddała się. Jej ręce opadły na mnie, słabe bez oporu, jak ciepła spadająca fala. Miałem ją teraz blisko przy sobie, tak, że mogłem oddychać parnym oddechem jej skóry i wilgotnym zapachem jej włosów. Nie ruszałem się — ona milczała. Jakie to wszystko było dziwne! Płonąłem z ciekawości, a moja niecierpliwość stopniowo wzrastała. Dotknąłem wargami jej włosów i ust — nie broniła się. Usta były suche i gorące, a kiedy je całowałem, otwarły się nagle, żeby pić z moich

100