Strona:Zweig - Amok.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nie mogłem pozostać tu, wszędzie było ciemno i pusto. Szedłem schodami na górę, ale właściwie nie chciałem iść. Czułem w sobie jakąś przeszkodę, której nie umiałem zwyciężyć. Byłem zmęczony, a jednak czułem, że było jeszcze za wcześnie, żeby położyć się do łóżka. Jakieś tajemnicze, jasnowidzące przeczucie obiecywało mi jeszcze jakąś przygodę. Idąc po schodach, miałem wrażenie, że moje przeczulone nerwy przenikały wszystkie zapory, wszystkie ściany i drzwi, i tak jak przedtem w naturę, tak samo teraz starałem się teraz starałem się wniknąć w ten wielki, ciemny dom, czułem miarowy oddech wszystkich ludzi, śpiących poza temi ścianami, ich niewinny spokój i ciszę, ale także jakiś magnetyczny pociąg jakiejś niewidocznej siły. Przeczuwałem coś, co było tak samo rozbudzone, jak ja. Czy spojrzenie tej dziewczyny, czy też ten burzliwy krajobraz wywołało we mnie to dziwne obłąkanie? Zdawało mi się, że czuję coś miękkiego przez mury i ściany, mały płomyk niepokoju drgał we mnie i wabił mnie i nie gasł. Niechętnie wchodziłem na górę, stawawałem na każdym schodku i wsłuchiwałem się w siebie, nietylko uchem, ale wszystkiemi zmysłami. Wszystko we mnie czyhało na coś niesłychanego, na coś osobliwego, bo wiedziałem, że ta noc nie mogła się skończyć bez cudu, ta duszność bez błyskawicy. Jeszcze raz, stojąc tu na schodach i nasłuchując, byłem tym światem, który się przeciągał w swem omdleniu i wołał o burzę. Ale nic się nie ruszało. Tylko cichy oddech pulsował w tym cichym domu. Zmęczony i rozczarowany wchodzi-

98