Strona:Zofia Dromlewiczowa - Szalona Jasia.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zdawało mi się, że niema w tem nic złego.
— Złego nic, gdy my jesteśmy przy tobie i możemy cię zawsze sprowadzić z krainy marzenia do rzeczywistości, — powiedziała ciocia. — Gdy jednak zostaniesz sama, gotowa jesteś, marząc, zapomnieć zupełnie o prawdziwem życiu.
— O, nie, tak źle nie będzie — zapewniłam.
Dojeżdżałyśmy już do stacji a w kilka minut później znajdowałam się w wagonie.
Jeszcze kilka wymienionych zdań, kilka gorących uścisków i pociąg ruszył.
W miarę, gdy oddalałam się coraz to bardziej, gdy pędem przeminęliśmy kilka małych stacyjek, robiło mi się coraz to bardziej smutno.
Moja zgnębiona mina zwróciła widać uwagę wuja, gdyż podał mi jedną z gazet ze słowami:
— Moje dziecko, naprawdę nie czeka cię nic złego, chyba stęsknić się jeszcze nie zdążyłaś.
Westchnęłam tylko i zabrałam się do czytania gazety, czytanie nie szło mi jednak wcale. Myślałam, po raz setny przypominałam sobie jak to się wszystko stało.
Siedziałyśmy wtedy z Halą w ogrodzie i jak zwykle usta nie zamykały nam się ani na chwilę.
Rozmawiałyśmy o przyszłości.
— Ja zostanę inżynierem, — mówiła stanowczo Hala — tak jak tatuś.
— Inżynierem — powtórzyłam niezdecydowanie.
— Tak inżynierem leśnym. Będę mieszkała