Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nował, aby ukryć wżruszenie, jakie go na chwilę opanowało.
Lecz Karolinka nie słuchała. Poprawiała właśnie ubranie Jasia.
— Jasiu, nie boisz się? — pytała.
— Bać się? — zdziwił się Jaś. — Dlaczego?
Jaś nie bał się rzeczywiście. Do ostatniej chwili Karolinka nie była pewna, jak chłopiec się zachowa? Czy nie rozmyśli się w ostatniej chwili, czy cofnie się, zdjęty lękiem wobec tylu obcych ludzi. Jaś nie znosił przesież obcych, a jednak teraz zdawało się, że zapomniał o tem wszystkiem. Swobodnie wyszedł na placyk, swobodnie, acz, jak uważał Ludwik, za nonszalancko się ukłonił, potem natychmiast zajął się swemi skrzypcami.
Karolinka podobała się ogólnie. Lecz widok Jasia wzbudził formalny zachwyt, prawdopodobnie dlatego, że chłopiec był młodszy i wyjątkowo ładny.
Poza tem spodziewano się amatorskiej, nieudolnej gry.
Popłynęły zaś tony czyste i wzruszające. Jaś grał swoją piosenkę, tę samą, którą zwykle skarżył się na samotność.
Gdy skończył, bito mu oklaski przez tak dłu-