Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nas po drodze. Wszystkie moje instrumenty zabrał, tylko skrzypce zostawił.
— Jakie skrzypce? — usłyszeli głos Jasia, który wgramolił się także do wnętrza wozu.
Z za jaskrawej zasłony ukazała się kobieta w cekinowej spódniczce.
— Ach, jaki śliczny dzieciak, — zawołała, patrząc na Jasia.
— To dzieci z pałacu — powiedział stary z szacunkiem i jakby teraz dopiero przypomniał sobie o należnych im względach.
— Proszę usiąść, proszę usiąść — powtórzył kilka razy, wycierając ręką krzesełko i oglądając się nieporadnie za drugim.
— Ach, mój Boże — wykrzyknęła kobieta — dzieci z pałacu, a ja myślałam, że zaangażowałeś tego małego do naszej trupy. Toby dopiero miał powodzenie.
— Widzisz, Jasiu, możesz zrobić karjerę — roześmiał się Antoś.
Lecz Jaś czuł prawdziwą dumę po oświadczeniu kobiety.
— A ja nawet umiem skakać z trapezu — powiedział.