Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trwał długo, gdyż Janka i Antoś spieszyli, aby jaknajprędzej pojechać. Czasu jednak starczyłoby na rozwinięcie najrozmaitszych kaprysów.
— Jakto, pojedziecie sami? — zapytała matka.
Panna Anna bowiem nie przyjechała; w ostatniej chwili dostała silnej migreny i położyła się, z kompresem na głowie do łóżka.
— Ja sam robiłem jej kompres! — wyznał Jaś słodkim głosem.
— To bardzo ładnie, że pielęgnujesz swoją wychowawczynię, — uważała za stosowne wtrącić odpowiednią uwagę pani Staszewska, aby podkreślić zalety Jasia, wobec własnych dzieci, które jak sądziła, uprzedziły się niesłusznie do chłopca.
— O, tak, — powtórzył jeszcze słodszym głosem Jaś, — bardzo lubię ją pielęgnować, gdy jest chora.
Tym razem nie usłyszał już w odpowiedzi:
— To bardzo ładnie, Jasiu, — gdyż matka Janki i Ludwika pomyślała mimowoli, że zdanie to brzmiało w sposób mogący świadczyć o uciesze Jasia, zarówno z powodu możności pielęgnowania panny Anny, jak z powodu jej choroby.
— A więc, pojedziecie sami? — powtórzyła niepewnym głosem.