Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak, — powiedział niepewnie Ludwik, myśląc, że tkliwe uczucia jego matki miną z pewnością, gdy zobaczy, którą z zadąsanych min Jasia i usłyszy jego kapryśny, niezadowolony głos.
Lecz wbrew przewidywaniom Jaś zachował się bez zarzutu. Był tak niezmiernie uprzejmy, tak elegancko się kłaniał, tak grzecznie odpowiadał na wszystkie pytania, że Ludwik nie rozumiał, co to się dzieje.
— Ktoś odmienił twego brata, — powiedział cicho do Karolinki.
— O, on, gdy chce, to potrafi zachować się jaknajlepiej, — zapewniła Karolinka, oddychając z ulgą. Do ostatniej bowiem chwili nie była zupełnie pewna, czy Jaś zechce właśnie zachować się jaknajlepiej.
Jaś tymczasem rozmawiał z rodzicami Janki i Ludwika, a jego słodka mina, niewinny wyraz twarzy, a jednocześnie rzucane ukośne spojrzenia na Ludwika, wywołały wybuch śmiechu Antosia.
— Ależ patrz, ten smarkacz jest grzeczny po to tylko, aby ci zrobić na złość. Wyraźnie przecież patrzy na nas, aby zobaczyć, jakie to wywiera wrażenie, czy jesteśmy zdziwieni?
Rzeczywiście Jaś spoglądał ukradkiem na