Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Antoś zaś dodał z powagą:
— To nieładnie cieszyć się z nieszczęścia bliźniego.
Jedynie tylko Ludwik zachował milczenie. I Jaś skierował w jego stronę swoje dalsze słowa:
— Nie cieszę się, że ma migrenę, ale cieszę się, że przyjechaliśmy tu sami.
— To już ci nie przeszkadzamy? — uśmiechnął się Ludwik, — to już ci nie zabieramy twojej Karolinki?
Jaś wydął usta, ale jakoś nic nie odpowiedział.
— Oswoił się z wami, — zapewniała tego rana Karolinka, gdy promieniająca radością, przyjechała wraz z Jasiem do domu inżyniera.
— Zobaczycie jaki to strasznie nieznośny bęben, — zapewniał Ludwik rodziców, na długo jeszcze przed przyjazdem auta.
— Ludwik postanowił otworzyć sobie szkołę poprawczą i zająć się wychowaniem Jasia, — zapewniał wujostwa Antoś.
— Bo naprawdę trzeba zabrać się do tego chłopca ostro, — potwierdził Ludwik.
Lecz jego matka przerwała mu:
— Daj spokój. Biedactwo wychowane bez matki.