Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, chodźmy.
Poszli w głąb ogrodu. Park pałacowy oglądały dzieci już kllkakrotnie po przyjeździe. Podobał im się, był bardzo ładny, ale dopiero teraz obecność Karolinki dodawała mu, jakgdyby uroku. Zdawać się mogło, że Karolinka, wskazując na brzozowy mostek i mówiąc cichym szeptem:
— Tu marzy się najlepiej, — narzucała mu tajemniczość, że mówiąc.
— Tu opalam się na słońcu, — dodawała ciepła blasku zielonej polance.
— Tu jest prześlicznie, — stwierdziła Janka, spojrzawszy na Karolinkę, jakby chcąc sprawdzić, czy właścicielka tych wszystkich wspaniałości jest równieź ładna.
Karolinka była ładna, a jej duże, zaciekawione, ciemne oczy, jej uśmiech trochę łobuzerski, dawały jej tyle uroku, że chwilami wydawała się prześliczną.
Teraz nie nosiła wyrośniętych spodni brata. Miała na sobie ładną sukienkę w kwiaty, nie przypominała jednak niczem owej postaci lalki z pałacu, w kolorowej szafie i w białej, sztywnej sukni, jak ją sobie Janka wyobraziła.
— Ta część ogrodu do mnie należy, — powiedziała Karolinka, pokazując kilka klombów róż-