Przejdź do zawartości

Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo to taki sport, — oświadczył Ludwik, — dostać się na obraz niedozwolony.
— Tak, a Antek szaleje za Chaplinem i chciałby go naśladować, gdyby tylko potrafił.
Antoś zmieszał się, ale na chwilę tylko.
Potem odzyskał zwykłą pewność siebie.
— To zupełnie coś innego, — oświadczył, — Chaplin jest prawdziwie wielki. Wywoływać śmiechem łzy i łzami śmiech, to rozumiem, to jest prawdziwa sztuka, a nie takie jakieś… — zawahał się, szukając odpowiedniego wyrażenia.
— Takie małpowanie, takie mizdrzenie się, — znalazł wreszcie.
— Zresztą nie zawsze myślę o kinie, — usprawiedliwiała się, jakgdyby, Karolinka, — niekiedy marzę także o innych sprawach. Chciałabym naprzykład osiągnąć rekord szybkości w wyścigach automobilowych.
— O to, to rozumiem jeszcze, — mruknął Ludwik.
— Strasznie lubię jeździć autem, ale tylko bardzo, bardzo szybko. Tak, aby wiatr derzał w twarz z całej siły.
— Pokaż mi wasze auto, — zaproponował Ludwik.