Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilka razy powiedzieć wszystko, przynieść ci poprostu książkę, ale już za daleko zabrnęliśmy, nie mogłem.
— I dałbyś nam tak do końca życia szukać tego skarbu, o którym świetnie wiedziałeś, że nie istnieje wcale.
— E, znudziłoby ci się to przecież prędzej czy później.
Karolinka stała chwilkę bez ruchu. Czuła się ośmieszoną i oszukaną. Tyle razy mówiła z zapałem o skarbie, tyle razy szukała ukrytych i nieistniejących drzwi, radziła się Antosia, który zapewne wyśmiewał się z niej w duchu.
— Jesteś niegodziwy, pogardzam tobą! — powiedziała wreszcie i wybiegła z pokoju.
— Karolinko! — zawołał przerażony Antoś.
— Karolinko! — zawołał Ludwik.
Lecz Karolinki już nie było. Wybiegła pędem przed dom, nie oglądając się szła szybko przed siebie. Po chwili jechała już bryczką w stronę pałacu.
Słońce już zaszło, a wokoło panowała ta sama głęboka cisza jak przedtem, lecz Karolinka nie podziwiała już krajobrazu, nie czuła jego piękna, nie pragnęła uczynić nic wielkiego, ani dobrego.