Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A na Antosia?
— Też się nie gniewam.
— Bo nie jestem tego godny! — zawołał Antoś z patosem.
— Nie gniewam się, bo nie liczę się z nim poważnie i uważam go za smarkacza.
— O! — zaprotestował Antoś.
— Tak, — podkreśliła Janka, — uważam go za smarkacza, czego daje dowód swojem złem zachowaniem. Dziwię się tylko niezmiernie, że jego zachowanie jest aż tak nieodpowiednie, że miewa tajemnice i sekrety w towarzystwie.
— Masło maślane. Sekrety i tajemnice, to jedno i to samo, czyżbyś tego nie wiedziała, moja dorosła kuzynko?
Lecz Janka nie raczyła odpowiedzieć.
— Ależ, Janko, my ci właśnie chcemy wyjawić tę tajemnicę.
— Czyż Antoś nie mógł odrazu powiedzieć i mnie i tobie? — zapytała Janka.
— Naturalnie, że mógł. Ale się zgapił. Prawda, Antosiu, zagapiłeś się?
— Zagapiłem się, — przyznał Antoś pokornie, a pokora ta wydała się Jance tak podejrzaną, że wolała nie dociekać szczerości jego słów.