Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobrze, dobrze, zresztą nie wzrusza mnie to aż tak bardzo.
— To może nie chcesz, abyśmy ci powiedzieli? — zapytał Antoś ze smutkiem.
— Możesz mówić, — zgodziła się Janka wspaniałomyślnie.
— Zawołajmy także Ludwika.
Ludwik wszedł z niechęcią. On także był niezadowolony z długiej konferencji Antosia z Karolinką. Zamierzał pokazać jej swoje rysunki, gdy tymczasem Antoś zagarnął ją na własność. Nie pokazał jednak swego złego humoru. Był bardziej opanowany, niż siostra.
— Co zamierzacie ciekawego?
— A właśnie, że zamierzamy. Usiądzcie, proszę.
— Tak uroczyście? — zdziwił się Ludwik, usiadł jednak na wskazanem przez Karolinkę krześle.
— Zaczynaj, Antosiu! — powiedziała dziewczynka.
Lecz Antoś jakoś się zmieszał. Zapał Karolinki dodawał mu bodźca i odwagi, skwaszone miny Janki i Ludwika zniechęcały go natychmiast. Zresztą, wiadomą jest rzeczą, że nikt nie jest prorokiem w własnym domu, spędzając zaś już trzeci miesiąc w domu rodziców Janki i Ludwika, Antoś